©www.wyprawy.pl / Logos Travel
Na wyspie jest blisko 900 gigantycznych rzeźb. Wykonanie tylu posągów zabrało mieszkańcom Rapa Nui kilkaset lat i musieli temu poświęcić cały swój wolny czas. Ten niewyobrażalny wysiłek mógł mieć tylko jedną motywację – religijną. Skąd i kiedy przybyli jej mieszkańcy? Dlaczego wyginęli? Jak i po co wyrzeźbili i przetransportowali nad morze kilkudziesięciotonowe kolosy? Mimo postępu nauki od wieków te pytania pozostają bez odpowiedzi.
Brzeg wielkanocny
Dziś już zupełnie schrystianizowana (po zabiegach hiszpańskich misjonarzy, którzy zjechali tu w XIX wieku), nazwę związaną z największym ze świąt katolickich zyskała długo przed tym, nim stanął tu krzyż. Pierwszym Europejczykiem, który postawił stopę na tej niewielkiej, bo liczącej nieco ponad 160 km kwadratowych wyspie, był Holender, Jacob Roggeven. Do jej brzegów dobił 5 kwietnia 1722 r., dokładnie w wielkanocną niedzielę. Na cześć tego wydarzenia Rapa Nui, jak nazywają Wyspę Wielkanocną miejscowi, zyskała swoje europejskie imię.
Już wtedy, kiedy holenderski żeglarz pojawił się przypadkowo w tym odległym zakątku świata, nad brzegiem morza rzędem stały setki kamiennych kolosów. Moai, czyli niezwykłe rzeźby, do dzisiaj są największą atrakcją i tajemnicą wyspy.
Gdy Roggeven dobił do Rapa Nui, posągi stały dumnie „twarzami” w stronę wody, wpatrując się kamiennymi oczodołami w bezkresny ocean. W roku 1770, podczas wizyty hiszpańskich żeglarzy, też były jeszcze w należytym porządku, czyli zwrócone ku morzu. Liczna ludność wyspy, przyjaźnie nastawiona do przyjezdnych, uprawiała żyzną ziemię i zbierała obfite plony. Gdy 52 lata po odkryciu Roggevena i zaledwie cztery po wizycie Hiszpanów, na wyspę przypłynął angielski żeglarz, kapitan James Cook, wszystko tu już było zupełnie inne. Ziemia zaniedbana, ludzie nieufni, wręcz wrodzy, a kamienne kolosy w większości poprzewracane.
– Co się wydarzyło na Rapa Nui przez te cztery lata, do dziś pozostaje nie wyjaśnioną zagadką tego miejsca – mówi Elżbieta Dzikowska, legendarna polska podróżniczka. Wyspę Wielkanocną po raz pierwszy odwiedziła w latach 70. Potem była tam jeszcze w latach 80. i 90.
– I za każdym razem byłam pod ogromnym wrażeniem tych niesamowitych posągów. Wielkich, pozornie prymitywnych, budzących ogromny szacunek w każdym obserwatorze – stwierdza Dzikowska.
– Kiedy ogląda się taką postać z bliska, wyczuwalny staje się jej swoisty magnetyzm – dodaje Marek Śliwka, zapalony podróżnik z Poznania. Swoją globtroterską pasję przekuł na biznes i prowadzi biuro podróży Logos Travel, organizujące wyjazdy m.in. właśnie do Chile i na Wyspę Wielkanocną. – Ich zaciśnięte, nieme usta milczą, natomiast wyłupiaste oczy patrzą półprzytomnie ponad obserwatorem w otwartą przestrzeń – dodaje pan Marek. – Odnosi się wrażenie, że ich wzrok sięga hen, gdzieś za horyzont.
Tajemnicze giganty
Kamiennych kolosów wykutych z wulkanicznego tufu na tej niewielkiej wyspie doliczono się blisko 900. Około 200 znajduje się wzdłuż jej brzegów. Stoją (wciąż nie wszystkie, choć sporo z nich mieszkańcy podnieśli specjalnie dla turystów) pojedynczo lub rzędami. Umieszczone zostały na kamiennych cokołach zwanych atu. Reszta rozproszona jest po całej wyspie. Wyglądają, jakby je ktoś w pośpiechu porzucił wraz z narzędziami, którymi je wykuwano. Czy tak było – nie wiadomo.
Część z nich leży, część do połowy przysypana jest ziemią i zarośnięta trawą. Jeszcze inne nigdy nie wydostały się poza kamieniołom Rano Raraku, w którym powstawały. Te rozrzucone na wyspie i nad morzem mają najczęściej 5,5 – 7 metrów wysokości i ważą po 20 i więcej ton. Największy ze stojących gigantów ma 10 metrów wysokości i około 75 ton wagi. Olbrzym, który nigdy nie opuścił kamieniołomu, ma natomiast wysokość ponad 21 metrów i wagę 270 ton.
– Niektóre z nich na kamiennych głowach mają jeszcze w dodatku ciosane z czerwonego kamienia, 3-tonowe kapelusze – opowiada Elżbieta Dzikowska. – Jak zakładano je rzeźbom, nie wiadomo. Tak samo jak tajemnicą pozostaje to, jak kolosy transportowano na brzeg morza, a potem stawiano do pionu.
Według jednej z teorii rzeźby, przedstawiające postaci bogów lub przodków rdzennej ludności (co do tego też nie ma pewności), ciągnięto na brzeg za pomocą płóz lub rodzaju drewnianych sań. Naukowcy są podzieleni. Jedni twierdzą, że potrzeba było do tego zaledwie 15-20 mężczyzn, a dzięki specjalnej konstrukcji sań mogli oni spokojnie ciągnąć posąg. Inni dowodzą, że do przewiezienia jednego moai potrzeba było co najmniej 90 ludzi. Rzeźby miały być natomiast stawiane dzięki żmudnemu podsypywaniu ich żwirem i piaskiem, który potem usuwano, aż do spionowania.
Z kolei Erich von Daeniken, szwajcarski pisarz, wysnuł teorię, iż powstanie i ustawianie kamiennych postaci z Rapa Nui nie mogło się obyć bez ingerencji wyższej inteligencji, która przybyła na ziemię z kosmosu.
– Ale w to już nikt nie wierzy, a naukowcy podtrzymują teorię drewnianych sań – kwituje Elżbieta Dzikowska.
Opracowanie na podstawie :http://www.nto.pl/artykuly-archiwalne/art/4146785,wyspa-wielkanocna-pelna-tajemnic,id,t.html
Zdjęcia: http://www.nationalgeographic.com.es/destinos/isla-de-pascua